30 stycznia 2010

Porwali mi M

Wiedziałam, że to podstęp. Ludzie-pączki go porwali. Wywieźli w góry i przetrzymują od wczoraj w pokoiku z papierowymi ścianami i bez ogrzewania. Dla zamydlenia oczu podają mu kakałko. Na pewno robią na nim eksperymenty. Jak wróci, to będzie mówił od tyłu i zacznie jeść gwoździe.

A propos gwoździ - śniło mi się, że wyciągałam owe z brzucha nietoperzowi. Sennik w tej kwestii poucza, że mam unikać niepewnych przedsięwzięć i nie ignorować przeciwników. No logiczne, każdy by się domyślił. Pfff, takie senniki, że weź...

W ramach słomianego wdowieństwa wyżeram konfitury prosto ze słoika i konwersuję z paprochami. Prowadzimy rozbudowane dialogi na egzystencjalne tematy typu: Kto się porzygał z rańca na środku pokoju? Dialogi owe posiadają w większości znamiona monologu, ale się nie zrażam. Zresztą my rozumiemy się bez słów, i tak wiem, która się zhaftowała.

A na chwilową mą pojedynczość równie dobry jest na przykład telefon do dzielnicowego B. Uskuteczniłam sobie wczoraj, ale w sprawach służbowych. Bo się chciałam upewnić, co by ode mnie chcieli panowie glinowie, gdybym do nich zadzwoniła i powiedziała, że szlag mnie trafia przez tych piętro niżej, bo drą ryje. I choć dzielnicowy (mój zacny partner studniówkowy!) wzbogacił mą wiedzę o istnienie artykułu 51. kodeksu wykroczeń, to się okazało, że lipa, bo by było hokus-pokus z zameldowaniem mym, a raczej jego brakiem. Na szczęście dziadostwo z dołu przymknęło po pewnym czasie swe mordy w procentach maczane, więc nie popełniłam niecnych planów zemsty bez udziału kolegów po fachu dzielnicowego B. a klarowało się kilka, nie powiem...

No nic, też chyba sobie zrobię kakałko. Bo zimno i wilki jakieś...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz