Słyszę wyraźne kocie zaabsorbowanie w okolicy zasłon, myślę sobie, że wleciała jakaś mucha czy inny robal – niech wyeliminują, w końcu się do czegoś przydadzą.
Potem przychodzi mi jednak do głowy sprawdzić, czy to czasem nie osa – jak użądli któryś głupi puchaty ryjek, to będzie cyrk. Ruszam więc z odsieczą.
W zwojach zasłony widzę pszczołę. Z zamiarem wyniesienia jej z domu przyglądam się jej bliżej i widzę, że ma na pleckach... NUMER!
Oto, kogo wydarłam dziś z paszczy lwa: pszczołę nr 77.
Z internetów dowiaduję się, że znakuje się tylko... pszczele matki! I że nie mówi się "królowa". I że kolor ma znaczenie - wychodzi na to, że biały to matka z 2011 r.
Wyniosłam ją na balkon, siedzi w cieniu krzaczka truskawki i jest raczej niemrawa oraz długość jej rączek i nóżek jest jakby... różna – obawiam się, że została zbyt uszkodzona, żeby przeżyć
Czy pójdę do piekła albo dosięgnie mnie Gniew Pszczelarza?
I dlaczego ona w ogóle znalazła się poza ulem?!
9 maja 2014
Subskrybuj:
Posty (Atom)