28 lutego 2010

Jak zainwestować 77 groszy, żeby wszyscy byli szczęśliwi?

Odpowiedź na poniższej rycinie*:


W rolach głównych wystąpili: paproch bardziej żarłoczny, paproch umiarkowanie żarłoczny, brzoskwiniowe Polskie Smaki (firmy Bakoma), kawałek poduszki (firmy IKEA). Gościnnie wystąpił zezwłok pluszowej pantery (Mamert ją kupiła paprochom pod choinkę w zeszłym roku, to skąd mam wiedzieć jakiej firmy), a Oscara za rolę drugoplanową odbiera lewy japonek (firmy japonek). Ręka wykonująca czarną robotę czymacza nie została wymieniona w napisach końcowych, wery mi sory.

*Słowo rycina już zawsze będzie mi się kojarzyć z pewną szałową podstawówkową historią, której niekwestionowanym bohaterem był taki-jeden-Motyl wraz ze swym zadaniem domowym z chemii. A było to tak: pani nam poleciła wysmażyć wypracowanie na jakiś tam temat konkretny, nie pamiętam, bardzo w każdym razie chemiczny. (Tak sobie dziś myślę, że to niezła jazda: wypracowanie z chemii! Ale pani też była niezła: zapadała często w przedziwne kilkuminutowe odrętwienia, prezentowała nieogolone nogi w cienkich rajstopach i twierdziła, że atomy chwytają się za rączki.) Wracając do wypracowania: z chemii to ja nigdy orłem nie byłam (nawet cieniem orlątka) i też mi się zdarzało ściągać, ale Motyl przebił wszystkich: przyniósł kilkustronicowe wypracowanie litera po literze zerżnięte z książki - przepisał cały rozdział łącznie z wstawkami typu: (patrz ryc. 4.1.), przy czym żadnych rycin w jego pracy nie było. No miszcz po prostu, że galoty opadają. Do ziemi. Moim zdaniem powinien dostać chociaż tróję za to, że tytuł przepisanego rozdziału zgadzał się z zadanym tematem. Śmialiśmy się z biednego Motyla prawie tak samo, jak z takiego-jednego-Tomka, który (też na chemii) na pierwszej lekcji o jonach przeczytał ładnie całej klasie: dżon dodatni i dżon ujemny.