17 października 2009

Mięsko!


Daj nam mięsko, no daaaj!!!

15 października 2009

Unikatowa deklinacja cmentarna


Najgorszy możliwy dzień na zakupy z wszystkich siedmiu. Wiadomo, że niedziela. Nawet nie dlatego, że część pozamykana, a niepozamykana część krócej czynna. Tylko te dzikie tłumy, łojezusmaria jak ja tego nienawidzę. Na Tandetę zjechały chyba wszystkie Bochnie, Skawiny i Wieliczki przepychać się między butikami i wydawać bojowe okrzyki. Nad całą tą (nie)ludzką masą górowało damskie solo z głośników informujące a to o tym, kto kogo zastawił na parkingu (włącznie z rejestracją i kolorem nikczemnika), a to o nieruchomościach na sprzedaż (na osiedlu na drugim końcu miasta), a to o tym, który butik dziś do siebie przewyjątkowo zaprasza i że nawet można kartą płacić (no kto by się spodziewał)!
Ej, Krysia, a powiesz dziś przez mikrofon o moim butiku? Weź powiedz, nie bądź żyła, rajtuzy ci sprzedam za pół ceny.

Oglądam ewentualną kurtkę dla M, macam sobie, ciepłość sprawdzam i przyjemność w dotyku. Babka się niecierpliwi, że tak tylko oglądam i nie biorę, więc jaki rozmiar potrzebuję, pyta. Mówię, że bez przymierzania i tak nie kupię, więc babka ocenia, że w takim razie należy położyć kres mym wahaniom reklamując mi produkt tak, żebym brała bez zastanawiania, a nie tam sranie po ścianie przymierzanie.
- Pani, już drugi sezon dobrze idą te kurtki.
No jasne, właśnie po to się ciuchy wybiera, żeby wyglądać jak wszyscy.
Wobec braku mojej reakcji babka brnie dalej w antyreklamę:
- W zeszłym roku przed wszystkimi świętymi to tyle mi zeszło, że paaani...
Nie wytrzymałam i mówię:
- I co, na cmentarzu wszyscy tak samo wyglądali?
Babka dała się zbić z tropu tylko na chwilę, bo po krótkim zapowietrzeniu zaatakowała od drugiej strony, no, umówmy się, od dupy strony:
- Paaani, tych cmentarzów to tyle teraz...

1 października 2009

Teletubisie

W środku nocy przypomniało mi się, że koleżanka z podstawówki ma urodziny, więc poszłam jej złożyć życzenia. Akurat wychodzili od niej wszyscy goście. Jak sobie poszli, chciałyśmy wjechać windą na górę do mieszkania, ale winda się urwała i spadałyśmy kupę czasu w mokrą i ciemną czeluść śmierdzącą piwnicą. Po spadnięciu i wyjściu z windy na wielki plac zasypany szarym pyłem okazało się, że w całym kraju jest skażenie chemiczne i jedyny sposób na przeżycie polega na założeniu specjalnego kombinezonu. Gdzieniegdzie na tym mrocznym placu leżały gromadnie te kombinezony, a że było ich trochę mniej niż ludzi, to wszyscy się na nie rzucali w rozpaczy, że nie starczy. I teraz najważniejsze: kombinezony były w kształcie... Teletubisiów. NIE WIEM czemu. Wielkie napuchacone jak Sigma i Pi kombinezony z olbrzymimi łbami Teletubisiów, w które każdy człowiek wciskał swoją małą główkę i zapinał się szybko i szczelnie na zamek. Kombinezony miały różne kolory, ale podobno najbezpieczniejszy był żółty, dlatego miał największe wzięcie. I teraz czas się przyznać: w trosce o swoje zdrowie i życie ukradłam komuś żółtego teletubisia i zapakowałam się w niego. Ale to była sytuacja zagrożenia, poza tym TAK, był to sen, więc mam nadzieję, że zostanie mi wybaczone i nie pójdę do piekła.