A potem była jesień i wybraliśmy nowy widok z okna.
A potem była zima i trzeba się było chować pod kocyk.
A potem była wiosna, całkiem smakowita.
I pierwsze święta spędzone poza domem. Dom za to przyjechał do mnie i byliśmy chyba jedynymi trzymaczami koszyka, który zawierał barana Z MASŁA. Prawdziwy, rzeźbiony wielkopolski baran na wycieczce w małopolskiej zagrodzie wśród mutantów z cukru i ciasta.
A potem spadł śnieg! Bardziej wyglądał jak łupież, no ale jednak - śnieg w kwietniu. Globalne oziębienie.
A potem spadł śnieg! Bardziej wyglądał jak łupież, no ale jednak - śnieg w kwietniu. Globalne oziębienie.
A potem znowu postawiliśmy na widoki i majówkę spędziliśmy wśród górskich farm w Lazio. Z hamakami, wodospadami i źrebakami.
A potem było dalej.
Ależ się rozpędziła! Ciastka widzę!
OdpowiedzUsuńNo właśnie, wielkanocny baranek na gwiazdkowym pierniczku, cóż za mezalians.
OdpowiedzUsuńuwielbiam podróże...na twój blog;)
OdpowiedzUsuń