29 lipca 2009

A państwo do kogo?

Upał jest zjawiskiem niehumanitarnym. Upał zabija. Dla mnie jest upał jak temperatura lekko zaczyna przekraczać 20 stopni, więc od miesiąca umieram na megaupał. A ostatnie piętro z oknami od południa sprawia, że wiatrak z OBI dla mnie przyniesion stał się mym największym przyjacielem. On na mnie dmucha, a ja go wielbię i w takiej oto symbiozie tkwimy w tym upale nikczemnym.
Więc nic mi się nie chce i nie ma mnie.
Dobra, czasem pada deszcz. Przez minutę.

W międzyczasie zaliczyłam zoo, L4 i wieczór panieński oraz niechcący znalazłam samą siebie w internecie - ciąg przypadkowych skoków z linka na linka przykliknął mnie do strony ze zdjęciami ludzi na rowerach. Jakiś bike-maniak siedzi w oknie i strzela z obiektywu do niewinnych krakowskich rowerzystów. Wspaniałomyślnie postanowiłam nie wytaczać mu procesu.

W zoo zakochałam się absolutnie, a najbardziej w szympansach i surykatkach. Chyba sobie normalnie roczny karnet wykupię, bo to jest super-zjawisko takie zoo. Muszę tam wrócić zwłaszcza dlatego, że większość wielkich kotów spała zakamuflowana w cieniu (nie mają wiatraka z OBI, to im się nie dziwię).

Adziu słuchając mnie przez telefon takiej rozentuzjazmowanej świeżo po wizycie u zwierzątków stwierdził, że mam zaległości z poziomu niższych klas podstawówki i że on jest w szoku, że ja nie wiedziałam do tej pory jak w zoo fajnie jest. No ale halo, kto jak nie on do zoo mnie mógł i powinien zabierać? Zaniedbany element dzieciństwa świadomego. Bo w tym nieświadomym dzieciństwie to podobno byłam w zoo kiedyś sto lat temu - nawet zostało to po powrocie uwiecznione na magnetofonie i tam seplenię na tej kasecie, że w zoo były... ziemniaki. Nie wiem o co chodzi, chyba o to, że my wróciliśmy z zoo, a babcia z zakupów, z ziemniakami. Więc ten niebywale istotny fakt wrył się w mój mały niedoskonały móżdżek na tyle, że zmieszał się ze wszystkimi zwierzątkami w jedno.

Podejrzewam, że na podobnej zasadzie działa móżdżek pewnego chłopczyka ciągniętego tydzień temu przez tatę za rękę wzdłuż budowanego w środku zoo wybiegu dla żyraf. Żyraf jeszcze nie ma, więc tatuś ciągnął synka dalej ku jeleniom, ale na środku przyszłego wybiegu stała w zrytym piachu żółta koparka, więc chłopczyk się opierał, pokazywał ją paluchem i krzyczał KOPAAAALKA! Pewnie w nosie miał jelenie i założę się, że z zoo najlepiej zapamięta właśnie to mechaniczne wielkie żółte zwierzę.

Reszta dzieci w zoo skupiała się na płaczu. Nie wiem, czego tak się bały, ale wniosek z tego wszystkiego jest oczywisty - zoo może i jest fajne dla dzieci, ale zdecydowanie dla tych już bardziej kumatych. Bo jak nie ziemniaki albo koparki, to strach i łzy.

Ja nie płakałam, koparka interesowała mnie w stopniu co najwyżej umiarkowanym, natomiast zostałam fanką surykatek. Zwłaszcza tej jednej, co wystawała z kopczyka z miną "a państwo do kogo?".Taki pyszczek na warcie, czarne ślepka i weź tu przejdź obojętnie nie podskakując z zachwytu.

Plus szympansy, przy których ma się nieodparte wrażenie, że to człowiek tam w środku tego szympansa jest zabunkrowany. Aż się szuka wzrokiem suwaka w futrze zamaskowanego.
A mama pawian z młodym pawianiątkiem pod pachą podbiegła do szyby i podniosła go w naszą stronę - albo po to, żeby się nim przed nami pochwalić, albo żeby jemu pokazać homo sapiens zamknięte po drugiej stronie.
Osobiście stawiam na to drugie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz