2 czerwca 2009

Trudne wybory i rzucanie uroków

Czemuż akurat jak wchodzę na pięć minut do sklepu i sobie niewinnie szukam sosu do makaronu, to jakiś dresiu wpada na genialny pomysł, że jedną sekundę z tych samych pięciu minut to on sobie przeznaczy na to, żeby z tego samego sklepu ukraść skrzynkę piwa. I że z nią zwieje. I że się przewróci na zakręcie (no dobra, tego pewnie nie miał w planach). Ale że mimo to i tak zwieje.
I jak tak stałam jako ta Lota żona, zdziwiona nieco, że tyle się może wydarzyć w ciągu sekundy jednej jedynej, w dodatku z dwoma sosami w ręce, bo się oczywiście nie mogłam zdecydować, który wziąć - to mnie od razu oświecono (chociaż wcale się oświecenia nie domagałam), że takiemu dresiemu to psińco można zrobić czyli nic całkiem, bo policjaństwo się zainteresuje takim epizodem dopiero od straty równej polskim złotym 250 jednostkom. Tak powiedziało roztrzęsione dziewczę, które tam sprzedaje. Dziewczę doświadczone, bo okradzione drugi raz tego samego dnia (!) a w swojej karierze ekspedienckiej raz już tam któryś z kolei.
W ogóle jakaś taka komitywa od razu w sklepiku zakwitła, wszyscy zbili się w za przeproszeniem kupę i zaczęli się przekrzykiwać o monitoringach i ochroniarzach - wszyscy oprócz mnie, bo ja się nad tymi sosami zastanawiałam, czy napoli czy boloneze*.
A dresiu z poobtłukiwanymi pewnie kolanami i łokciami musi się teraz uporać z rzuconymi na niego przez krótkodystansowych poganiaczy urokami - życzeniami połamania nóg i udławienia się tym piwem ukradzionem.

*Wygrał napoli.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz