23 stycznia 2011

Preludium

O dziadkach chciałam napisać. Z powodu dnia dziadka. Ale w dzień ów byłam zajęta wielokilometrowymi spacerami po mrozie, z finałem o czwartej nad ranem. W dodatku M trzeba było ciągnąć za rączkę, bo trzeszczał, że łomatko, ja już nie mogie. A drugą rączkę miał zajętą dźwiganiem opakowanego talerza. Bo go wcześniej biczował w towarzystwie starego Greka, z którego to powodu razem z resztą swoich popapranych kamratów mieli od tygodnia mokre majty ze szczęścia.
A dzień następny, czyli dzisiejszy zarezerwowany był/jest na sen, rekonwalescencję, suszenie majtów i rysowanie misiów.
Wskutek powyższych zawirowań odcinek o dziadkach wyemitowany zostanie w najbliższej przyszłości.
Odbiór.

19 stycznia 2011

Niedosięgalność


Halo, Matko Bosko, to ja - Pandzia, słyszysz mnie?
Jestem tu pod tobą, piętro niżej.
Bądź tak dobra i pomóż mi sięgnąć moje zabaweczki, 
leżą na twojej półce.


Pokażę ci, zobacz - tu są.


NO HALO! Czy ktoś mi pomoże? 


Może ty, koniu? 


Albo ty, Fila? 


Nie zawracaj mi głowy, jestem bardzo zajęta 
zmierzaniem w przeciwnym kierunku.


Tak myślałam. W ogóle nie można na was polegać.
W dodatku coś mi tu łapka śmierdzi...

10 stycznia 2011

Larix polonica

Łojezu, jaka niemoc mnie dopadła. Za wcześnie się chwaliłam na prawo i lewo, jak to rzadko choruję. To mnie pokarało. Że mnie cały układ piersiowy napieprza. Albo po prostu zaraziły mnie drobnoustroje, którymi kaszlała na mnie wczoraj połowa autokaru. Który wiózł nas do Tychów. Tychy. dobre miejsce - tak mi się na komórce wyświetlało w tych Tychach. Dobre nie wiem na co. Na atak drobnoustrojów chyba.
Przy okazji autokarowych wycieczek pragnę obwieścić, że bądź co bądź kretyński sposób na podróżne rewelacje polegający na zaklejaniu pępka, jest, niech mnie piekło pochłonie, skuteczny. Nie wiem, jak to możliwe, bo kwestia placebo u mnie odpada - zbyt sceptycznie byłam do tego nastawiona. A piekło niech mnie pochłonie, bo się z Pluszersa nabijałam, jak jej się chciało rzygać na kursie prawa jazdy i zakleiła sobie wzmiankowany otworek. I nawet zdała! Z tym plastrem, boszsz... Jak to w ogóle jest możliwe, że ona ma prawo jazdy i swój mikrosamochodzik, a ja nie? Przecież ledwo sięga do pedałów. Przecież jeszcze wczoraj ją w wózku spuszczałam z podjazdu na ulicę. Przecież jeszcze wczoraj ją zamykałam w ciemnej łazience...
Ale wracając do autokaru - współpodróżni oprócz drobnoustrojów zaopatrzeni byli w odpowiednie tembry (które przydały się do odśpiewania austriackiej kolędy, co było oprócz przedeptania tyskiego browaru celem wycieczki) oraz w wiedzę tajemną zdobytą na jakichś leśniczych wydziałach, a prezentowaną spontanicznymi okrzykami O, trzy modrzewie obok siebie! Oraz mniej spontanicznymi nawzajemnymi przepytywaniami się z łacińskich nazw różnych robaków i kłączy.
Morału nie będzie, pora zażyć syropek.